niedziela, 8 maja 2011

Tsunami



Podczas kiedy obsesyjnie i bez opamiętania słuchałem kubańskiej salsy (pisałem o tym wcześniej), świat metalowy ogarnęła gorączka deathcore'a. Zaczęło się od małego wybuchu, gdzieś w okolicach przełomu tysiącleci. Powstały wtedy pierwsze zespoły, którym nie wystarczał zwykły metal. Gatunek wydawał się wyczerpany i niemodny, z tego też powodu niektóre z nich - jak np. norweski Ulver - zarzuciły black metal na rzecz eksperymentów z elektroniką i mieszaniem stylów.

Ale nigdy wcześniej żaden z muzyków nie pokusił się o to, żeby wycisnąć z różnych rodzajów metalu esencję i na ich bazie stworzyć coś osadzonego w tradycji, ale nowoczesnego i oryginalnego. Tak powstał deathcore, przynajmniej w moim mniemaniu. Mamy tu ciężkie, deathowe riffy, srogi growl, blackmetalowe darcie papy, podwójne stopy, szybkie blasty, wirtuozerskie solówki gitarowe, niespodziewane zmiany rytmu, a to wszystko często w jednym kawałku. Jeszcze jedna, ważna rzecz - metal w końcu zaczął brzmieć. To już nie jest ściana dźwięku, trudna do zniesienia, jakby komuś wysypały się z ciężarówki arkusze blachy, ale kawał selektywnie wyprodukowanej muzy.

Ten mały wybuch, o którym wspominałem wcześniej, przekształcił się w narastającą falę, która niedawno zamieniła się w prawdziwe tsunami. Każda szanująca się wytwórnia metalowa chce mieć w swojej stajni choć jedną kapelę deathcore'ową. To ma swoje i dobre, i złe strony. Młode zespoły - a często są to nastolatki - mają szansę wejść do profesjonalnego studia i nagrać zawodowy materiał. Zdarzają się wśród nich prawdziwe perełki i aż trudno uwierzyć, że niektórzy z tych kolesi nie skończyli jeszcze dwudziestu lat. Dopóki nie zobaczy się teledysku.

Nie pamiętam, od jakiej płyty zaczęła się moja fascynacja tym gatunkiem. Puściłem coś, co mnie zaskoczyło, a trudno mnie zaskoczyć, bo słucham bardzo dużo. Najpierw jakieś króciutkie intro (to charakterystyczne dla tego stylu), a potem od razu wypierd. Technicznie na najwyższym poziomie, czyściutka produkcja, częste zmiany rytmu, świetny bębniarz.
Zacząłem szukać, czytać, ściągać, słuchać - to stało się prawdziwą obsesją. W telefonie miałem tylko deathcore'a, 4 giga muzyki, a to są króciutkie płyty, ze względu na szatańskie tempa, więc łatwo można sobie wyobrazić, ile tego było.

Złą stroną tego tsunami jest to, że większość kapel zaczyna brzmieć podobnie. Powielają swoje pomysły, korzystają z tych samych producentów, gonią w piętkę. Bywa, że mają tylko jedną dobrą płytę, najczęściej pierwszą nagraną w dużej wytwórni, następne są tylko rozczarowaniem.

Myślę, że poznałem większość liczących się kapel deathcore'owych. Niedawno zrobiłem selekcję na dysku, bo już zacząłem się w nich gubić. Mam swoją żelazną dziesiątkę, powiedzmy dwunastkę, której słucham często i próbuję przekonywać znajomych metalowców, z różnym zresztą skutkiem.

Poniżej moje ulubione płytki. Wybrałem aż cztery do ściągnięcia, bo trudno mi było się zdecydować na jedną.


The Faceless - Akeldama 2006, [FLAC, 250,4 MB]
Akeldama flac





Veil of Maya - Common Man's Collapse [2008]
 Veil of Maya - Common an's Collapse


 Veil of Maya - ID, 2010 [FLAC, 219 MB]
 Veil of Maya - Id


The Black Dahlia Murder - Deflorate 2009, [320 kbs, 82 MB]
Black Dahlia Murder - Deflorate


No i dalej już bez linków:

The Faceless - Planetary Duality [2008]
Job For A Cowboy - Ruination [2009]
Burning The Masses - Mind Control [2008]
Job For A Cowboy - Ruination [2009]
Diskreet - Engage The Mechanicality [2010]
The Red Chord - Fed Through The Teeth Machine [2009]
Sikth - Death Of A Dead Day [2006]
Through The Eyes Of The Dead - Skepsis [2010]
Conducting From The Grave - Revenants [2010]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz