poniedziałek, 30 maja 2011

Low key


Co łatwiej sfotografować: czarne na czarnym czy czarne na białym?
W pierwszym odruchu wybrałem drugi wariant, ale po głębszym zastanowieniu zmieniłem zdanie. Oczywiście, że czarne na czarnym. Mocne kontrasty wymuszają kompromis, albo coś musisz prześwietlić, albo nie doświetlić. Jak zmierzysz światło na białym, czarne będzie tylko plamą, w odwrotnej sytuacji przepalisz biele.

Jasne, w dobie HDR-ów można zrobić kilka różnie naświetlonych klatek, a potem je zmontować i mieć pełną rozpiętość tonalną, ze szczegółami w światłach i cieniach. Ale to wchodzi w rachubę tylko wtedy, gdy robisz zaplanowane zdjęcie, najczęściej pejzażowe. W przypadku strita czy portretu - zapomnij.

Pozostaje postproces. Nie ma się co bronić przed photoshopem, nie ucieknie się od niego, a - dobrze opanowany - może być naprawdę pożytecznym narzędziem. Podstawą jest jednak dobry punkt wyjścia, czyli optymalnie naświetlone zdjęcie.

W fotografii, podobnie jak w muzyce, dominują tony średnie. Głębokie cienie i jasne światła stanowią najczęściej tylko drobny zakres całego spektrum. Skrajne przypadki to high key i low key. Zdecydowanie preferuję ten drugi. Nie wiem, może to pozostałości malarskiej wrażliwości. Stare obrazy malowane były często przy lampach oliwnych i pochodniach, które wydobywały z cienia najważniejsze elementy. Tworzyło to klimat tajemnicy i niedopowiedzenia, poruszało wyobraźnię i zmuszało to uważniejszego przyjrzenia się całości. W przypadku high key mamy od razu kawę na ławę, zero miejsca na domysły i interpretacje.

Współczesna fotografia studyjna - z tym całym sztafażem, lampami, błyskami i blendami - jest w jakimś sensie zaprzeczeniem dawnego malarstwa. Wszystko ma być ostre, jasne i dobrze widoczne. Chyba dlatego nie przepadam za zdjęciami studyjnymi. Wolę naturalne oświetlenie, które mogę po swojemu wykorzystać. Błysk lampy zawsze jest nieprzewidywalny.

Wiele moich prac to lepsze czy gorsze przykłady low key, jak choćby ten u góry. Lubię mrok, jestem nocnym Darkiem, wolę stworzyć klimat przez ukrycie pewnych rzeczy w cieniu niż zdradzić puentę na samym początku.
Gdzie kończy się tajemnica, zaczyna się bezmyślność.

W muzyce też preferuję mroki. Poniżej przykład tego, że wcale nie potrzeba wirtuozerii, fajerwerków i wodotrysków, żeby stworzyć niepowtarzalny, hipnotyzujący klimat. Moje prywatne odkrycie, prawdziwa rewelacja sprzed dwóch lat. Psychodeliczny black metal z Finlandii o śmiesznej nazwie.
Panie i panowie: Oranssi Pazuzu!



Oranssi Pazuzu - Muukalainen Puhuu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz