sobota, 21 maja 2011

Poeci


Jestem mistrzem Polski aforyzmu. To nie żart. Wydałem własnym sumptem dwie książeczki z aforyzmami - "Aforyzjaki" i "Klocko ego". W 2005 roku moja koleżanka, młoda zdolna poetka powiedziała, że wysłała swoje wiersze na konkurs literacki do Nowego Targu.
- Jest też kategoria "aforyzmy", weź coś swojego wyślij, fajne masz te rzeczy.

Nigdy specjalnie nie lubiłem się ścigać, nie brałem dotąd udziału w żadnym konkursie, poza jakimiś sporadycznymi przypadkami we wczesnej młodości, ale  to się nie liczy. Broniłem się rękami i nogami, ale w końcu mnie przekonała. Trzeba było wybrać 5 aforyzmów, wydrukować je w czterech kopiach (po jednej dla każdego z jurorów), opatrzyć godłem i wysłać do Nowego Targu. Zdążyłem w ostatniej chwili, dwa dni przed terminem.

Nie przykładałem do tego wielkiej wagi, zapomniałem o całej sprawie, bo chyba nie za bardzo wierzyłem, że mogę cokolwiek wygrać. Pisałem raczej do szuflady, dla własnej przyjemności. Nie myślałem, żeby te moje zabawy słowem upubliczniać, ale - dzięki namowom kolejnej poetki (swoją drogą, to ciekawe, że poetki mogą mnie namówić do wszystkiego) - postanowiłem wydać je drukiem.

Dostałem list z Nowego Targu.
Polecony.
"Niniejszym informujemy, że zdobył Pan Nagrodę Burmistrza. Prosimy o kontakt..."
Nie powiem, żebym się nie cieszył. Cieszyłem się jak cholera.
Traf chciał, że tego samego dnia spotkałem młodą poetkę - tę samą, która powiedziała mi o konkursie.
- Zdobyłaś coś?
- Nie. A ty?
- Dostałem nagrodę burmistrza.
- Ej, no co ty?! To jest grand prix!
- Weź przestań! - nie chciałem uwierzyć.
Wróciłem do domu i zadzwoniłem do Nowego Targu, żeby się dowiedzieć, o co chodzi z tą nagrodą. Nic mi nie chcieli powiedzieć.
- Niech Pan po prostu przyjedzie. Zwracamy koszty podróży.

No to pojechałem. Właściwie pojechaliśmy. Maciek, mój serdeczny przyjaciel, jak się dowiedział, od razu zaproponował, że pojedziemy jego samochodem. Dawno nie był w górach, urządzimy sobie zajebistą wycieczkę. Pasowało mi takie rozwiązanie.
Podróż była niezapomniana. Nagadaliśmy się tak, że aż nas gardła bolały.


Ulokowaliśmy się w hotelu - zdaje się - "Podhale". Wystrój a' la późny Gierek, wszędzie boazeria, meble z płyt pilśniowych i rozklekotane wersalki. Ale za to na dole restauracja, gdzie zjedliśmy przepysznego schabowego wielkości talerza, ziemniaki i zestaw surówek plus kompot za jedyne 9 złotych!

Następnego dnia rano rozdanie nagród. Konkurs prestiżowy, imienia Leca, siódma edycja. Wpłynęły 293 zestawy aforyzmów.
Dyrektor domu kultury wyczytuje nazwiska nagrodzonych. Trzecie miejsce - nie moje, drugie - nie moje. Chwila napięcia i pierwsze miejsce.
Nie moje...

Patrzymy na siebie z Maćkiem skonsternowani, a tu pan z mikrofonem podnosi głos i mówi:
- A teraz proszę państwa nagroda główna, Grand Prix Burmistrza Nowego Targu. Jednogłośnie zdobył ją - i tu pada moje nazwisko.

Niewiele pamiętam z tego, co się działo potem. Wybąkałem parę słów podziękowań, impreza przeniosła się do holu, gdzie hołubiono mnie jak jakiegoś bohatera narodowego. Speszony tymi wyrazami uznania, łykałem kolejne lampki szampana. Maciek przyglądał mi się z boku, rozbawiony.
Marzyłem, żeby to wszystko się skończyło. Chciałem stamtąd wyjść, zdjąć marynarkę i napić się z Maćkiem wódki, najlepiej w jakiejś spelunie.
Tak też zrobiliśmy. Nie bardzo pamiętam, co to była za knajpa, w każdym razie wydałem na drinki kupę kasy. Wróciliśmy do hotelu konkretnie walnięci. Usnąłem w trymiga. Maciek długo nie mógł zasnąć, ale o tym dowiedziałem się dopiero następnego dnia.

Obudziłem się z koszmarnym kacem. Maciek spał jak zabity, niemiłosiernie chrapiąc. Zrobiłem kac-kupę, wypiłem z litr mineralnej, ale łeb nadal mnie napierdalał. Postanowiłem, że muszę wyjść na świeże powietrze. Wziąłem aparat i ruszyłem w zamglone miasto, które dopiero budziło się do życia. Z dwieście metrów od hotelu zaczynały się łąki. Przy wale pasło się stadko owiec, które spod drzewa obserwował starszy gościu w czapce. Kiedy robiłem zdjęcie, widoczne u góry, podniósł się i ruszył w moim kierunku. Szybko odszedłem.
W drodze powrotnej trafiłem na największy targ, jaki w życiu widziałem. Nie przesadzę, jeśli powiem, że zajmował obszar dziesięciu boisk piłkarskich.

Wróciłem do hotelu z przewietrzoną głową, Maciek już też doszedł do siebie. Poszliśmy na śniadanie (znowu zajebiste i tanie) i postanowiliśmy wracać. Plan był wcześniej taki, że wyskoczymy do Zakopca, ale pogoda się spieprzyła, zaczęło kropić, więc daliśmy sobie spokój.
Różnych rzeczy słuchaliśmy w samochodzie. I Marleya, i Manu Chao, i Afro-Cuban All Stars, i Wondera.
Jednak jako muzyczną ilustrację wybrałem płytę Turnaua "Pod światło". Skoro już była mowa o poetkach, niech teraz poeci mają głos.



Grzegorz Turnau - Pod światło, 1993, FLAC (2 części)
Grzegorz Turnau - Pod światło 1.rar
Grzegorz Turnau - Pod światło 2.rar

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz