piątek, 13 maja 2011

Matka w chórkach



Cały świat celebrował przedwczoraj 30 rocznicę śmierci Marleya. Dowiedziałem się o tym późnym wieczorem, kiedy sprawdzałem pocztę - zobaczyłem nagłówek wiadomości, chyba z onetu. Nie miałem już sił, żeby coś napisać, postanowiłem zrobić to rano.
A rano blogspot się zjebał. Już myślałem, że to moja wina, bo grzebałem w kodzie html, na szczęście okazało się - dzisiaj po południu - że to jakaś ich awaria. Wiadomo, piątek, trzynastego...

Nie pamiętałem, że Marley umarł 11 maja. Dlaczego niby miałbym pamiętać? Za dużo rzeczy muszę zapamiętywać; te wszystkie loginy, piny, kody i hasła (a jest tego coraz więcej), mój stary mózg już czasami nie wyrabia. Wziąłem się na sposób, jak to mówią, i zapisuję wszystko w notatniku. Przydało mi się to ostatnio, kiedy ponownie instalowałem windowsa i musiałem od nowa logować się na portalach.

No nieważne, o Marleyu miało być. Dzień wcześniej słuchałem go w samochodzie, nie zdając sobie sprawy, że już tyle czasu minęło, od kiedy spotkał się z Jah. Mam wszystko, co nagrał, nawet jakieś butlegi z dupy. Kurde, no geniusz był i tyle, co tu dużo gadać. Ta muzyka w ogóle się nie zestarzała. Mogę go słuchać zawsze i wszędzie, bez ściemy. Zrobiłem sobie do auta składankę samych hiciorów, a tyle ich jest, że naprawdę miałem problem z wyborem.

Pierwszy raz Marleya usłyszałem w Pabianicach, u mojego kumpla z plastyka, Wicia Ziemiszewskiego. Puścił mi jakiś koncert (ręki nie dam uciąć, ale był to chyba "Babylon by Bus"). Miałem wtedy 15 lat, słuchałem Iron Maiden i takie radosne kołysanie trochę mnie żenowało. Na dobrą sprawę wróciłem do Marleya po 20 latach i dopiero wtedy wgryzłem się w jego płytki na serio. Nie lubię tych wczesnych, z przełomu lat 60. i 70., najbardziej kręci mnie środkowy okres. W sumie, dla mnie reggae to Marley, a później długo długo nic.

Gruby, mój dawny sąsiad z bloku, pizzerman w jednej z lepszych knajp na Piotrkowskiej, w ogóle nie znał Marleya. Wrócił kiedyś z Holandii i przyszedł do mnie z jakąś zajebistą trawą. A jak Gruby coś mówił, to niekoniecznie była prawda, choć w sprawie trawy miał wyjątkowego nosa. Słuchałem właśnie Marleya, nawet mu się spodobał. Zapaliliśmy, włączyło nam się gadanie, potem śmiechawka, materiał rzeczywiście był srogi.

Wiadomo, jak Marley, to musi być jaranie, taki schemat. Czasem kolesie piszą mi pod zdjęciami: ej, kurde, co ty palisz?

Kurde, papierosy palę. Narkotyzuję się fajkami i muzyką, niekoniecznie w takiej kolejności. Nie siadam do kompa ujarany ani pijany. Ta praca wymaga skupienia, precyzji i trzeźwego umysłu. Czasami próbowałem coś wyrzeźbić po paru machach. Jasne, w trakcie wydawało mi się, że jest zajebiste, że ja jestem zajebisty i jak jutro pokażę to gdzieś, to wszyscy posrają się z wrażenia. Niestety, następny dzień pokazywał, że były to tylko majaki umysłu...

Gruby nagle przypomniał sobie, że zostawił zupę na gazie i musi zejść do siebie i ją wyłączyć. Zostałem sam, rozwalony w fotelu, a w głośnikach zaczynał się Exodus. Zamknąłem oczy i powoli zatopiłem się w narastającym transie. Nagle w prawym głośniku usłyszałem głos mojej matki, która śpiewała chórki. Był tak realny, że aż usiadłem (a muszę tu nadmienić, że mama byłą wtedy w Łodzi, u siostry). Jak powiedziałem o tym Grubemu, popłakał się ze śmiechu. Od tego dnia lubi Marleya.

Mam taki jeden ulubiony album, podwójną koncertówkę z 1976 roku. To w ogóle był dobry rok dla muzyki, ale nie będę się tu wdawał w dygresje, będzie na to jeszcze czas. "Live at The Roxy" nie ma chyba w oficjalnej dyskografii, a szkoda, bo moim zdaniem w pełni na to zasługuje. Szczególnie polecam medley "Get Up, Stand Up/ No More Trouble/War", prawie 24 minuty niesamowitej jazdy!


 
Bob Marley & The Wailers - Live at the Roxy 1976 (2CD, 158 MB)

01. Positive Vibration 3:57
02. Get Up, Stand Up/No More Trouble/War 23:58
03. Burnin' And Lootin' 4:54
04. Them Belly Full 4:13
05. Rebel Music 5:54
06. I Shot The Sheriff 6:33
07. Want More 6:56
08. No Woman No Cry 5:19
09. Lively Up Yourself 5:44
10. Roots, Rock, Reggae 5:32
11. Rat Race 7:47

Bob Marley &The Wailers - Live at the Roxy 1976

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz