poniedziałek, 26 czerwca 2023

Kobity czy faceci?


 

Odwieczny dylemat, która płeć jest lepsza. 

Zależy w czym. 

O muzyce się tu rozpisuję, trochę o fotografii, ale jednak głównie o muzyce, której słucham nałogowo od najmłodszych lat. Nie wzięło się to znikąd - ojciec miał szpulowca ZK 140, nagrywał z radia koncerty, słuchał Sinatry, Krawczyka, Niemena. Dziecko przesiąka tymi dźwiękami, choćby nie chciało, i w dorosłym życiu dociera do ścieżek, którymi wcześniej chodzili rodzice. A bywa, że dociera dalej, jak to się stało w moim przypadku.

Nie pamiętam, czego mama słuchała, ale wiem, że lubiła ładne melodie. Uwielbiała Wodeckiego. 

Na pewno nie nagrywała koncertów.

Z pieniędzy zarobionych w swojej pierwszej pracy kupiłem dwukasetowy magnetofon Grundig, żeby móc przegrywać muzykę od znajomych. Ciągle miałem mało. Doszło do tego, że większość kasy przeznaczałem na kompakty i koncerty. Opamiętałem się w porę, zrobiłem sobie kilkumiesięczny detoks. Żadnej muzyki. Nie włączałem magnetofonu, choć mnie niejednokrotnie kusiło, nie słuchałem radia, nie wspominając o zakupach muzycznych. Zero, nic. 

I okazało się, że można bez tego żyć. 

Nie poschizowałem się, nie umarłem.

Teraz potrafię żyć bez dźwięków, ale nie mam takiej potrzeby ani sytuacja mnie do tego nie zmusza, więc delektuję się coraz to nowymi odkryciami, traktując to jak karmę dla ducha.

No i tak. Wczoraj natrafiłem na awangardową kapelę z Włoch o nazwie Ottone Pesante. Styl mają niezwykły i oryginalny - oprócz klasycznego rockowego zestawu, czyli gary, bas i gitary, tu dochodzi jeszcze rozbudowana sekcja dęta, która w muzyce Włochów odgrywa, mówiąc kolokwialnie, pierwsze skrzypce. Generalnie naparzają instrumentalnie, ale w jednym z kawałków anielskiego głosu użyczyła koleżanka z zespołu Messe, niejaka Sarah Bianhin. Powstała nowa jakość, ciężki doom z łagodnym, kobiecym wokalem. Obejrzałem koncert macierzystej kapeli Sary i muszę przyznać, że to piękna, utalentowana młoda kobieta. Typowa Włoszka - długie kręcone ciemne włosy, cała na czarno. Do doomu jak znalazł. 

Dwie rzeczy przyszły mi do głowy. Te Messe wcale taka oryginalna nie jest, bo podobne eksperymenty - łączenia metalu z delikatnym damskim "cleanem" robiło 20 lat temu The Gathering. No i niestety wokalistka odstaje in plus od reszty zespołu. Może kiedy się rozegrają, zarobią trochę kasy na dobre studio i drogiego realizatora, doczekam prawdziwej Messe.

Owszem, uroda jest ważna. Ale jestem pewien, że to faceci z Ottone Pesante wpadli na pomysł tej współpracy, żeby ocieplić trochę wizerunek dołujących metalowców i dodać do swojej energii odrobinę kobiecego pierwiastka. Dopiero razem to tworzy jedność, co słychać. 

Ottone Pesante i Sarah Bianhin

Wracając do kobiet i mężczyzn w muzyce.  

sobota, 24 czerwca 2023

1976

 


Ten rok był wyjątkowy dla muzyki. Nie wiem, co się na to złożyło, czy nowe możliwości technologiczne, czy po prostu wisiało coś w powietrzu. W 1976 był niespotykany wysyp znakomitych płyt. Bywały później podobne lata, np. 1996 czy 2004, ale nigdy na taką skalę.

Idąc tropem roku, szperałem na rateyourmusic, koncentrując się głównie na rocku i jazzie (plus pochodne). Widząc właściwą datę, odpalałem płytkę na Youtubie i rzadko byłem rozczarowany, mało tego - zdarzyło się parę odkryć, które sprawiły mi wielką radochę. Bywało, że akurat którejś płyty nie było, aż dziwne, bo tyle szitu można znaleźć w necie, a wartościowej muzy trzeba się naszukać. 

Może i dobrze, prawdziwe diamenty ukryte są w cieniu. 

 

Mam kilka swoich ulubionych albumów z 76-go:

 

Genesis - Trick of the Tail

Stevie Wonder - Songs in The Key Of Life

Jean Michel Jarre - Oxygene

Return To Forever - Romantic Warrior

Bob Marley & The Wailers - Rastaman Vibration

J J Cale - Troubadour

Frank Zappa - Zoot Allures 

Alas - Alas

Gong - Shamal i Gazeuse! (tu nawet dwie)

George Benson - Breezin'

Herbie Hancock - Secrets

Sigmund Snopek III - Roy Rogers meets Albert Einstein. 

 

Można by tak wymieniać w nieskończoność. Kiedyś zrobiłem sobie playlistę z płyt wydanych w 1976 roku. Towarzyszyła mi podczas pracy ponad tydzień, nie słuchałem niczego innego.

Zaintrygował mnie ten Sigmund Snopek III, to niedawne odkrycie, sprzed kilku miesięcy. Aż parsknąłem śmiechem, kiedy zobaczyłem na Youtubie to nazwisko. Algorytmy wylosowały mi wcześniejszą płytkę, też zacną, ale Einstein wbił mnie w fotel.

Myślałem: jak to możliwe, że taka zajebista muzyka jest tak mało znana? Jak to możliwe, że tego wcześniej nie słyszałem? 

Informacji o Snopku trochę w necie jest, ale wolałem wymyślić sobie jego historię. Tak powstał tekst do tego utworu:

klimas -sigmund-snopek-trzeci



 

środa, 21 czerwca 2023

Powrót do przeszłości

 


Obserwując to, co się dzieje i w muzyce, i w fotografii, jak i w wielu dziedzinach życia, dochodzę do wniosku, że tylko powrót do przeszłości może nas uratować. Nowe oferuje mi tylko unifikację - wszyscy chcą być tacy, jak ci, którzy odnieśli sukces, w jakiejkolwiek dziedzinie. To przerażające, jak zanikła prawie potrzeba wyróżniania się, oryginalności, autentyczności. 

Jestem zapalonym słuchaczem. Ciągle poszukuję nowej muzyki, codziennie sprawdzam premiery muzyczne, szperam po Youtubie, często zaglądam do muzycznych encyklopedii, żeby znaleźć jakiś nowy, ekscytujący trop. A to tylko dlatego, że współczesna muzyka (poza nielicznymi wyjątkami) jest najczęściej miałka, wtórna i denerwująca. Kolejne pokolenia dają się nabrać na naśladowców, którzy zżynają ze starych mistrzów i nawet się z tym nie kryją. 

Pamiętam, jaka była rozpacz, jak umarł Coolio. Młodzi przeżywali jego śmierć, jak by co najmniej odszedł Bach. Tymczasem największym przebojem kolesia, który nagrał kilkanaście płyt autorskich, był Gangsta Paradise, cover Steviego Wondera, nagrany w oryginale blisko pół wieku temu. Podobnie ma się rzecz ze Snoppem i przeważającą większością sceny rapowej. 

W fotografii widać podobne zjawisko. Hipsterzy płacą koszmarne pieniądze za udział w warsztatach Brodziaka czy Drewniaka. Tyle że nie po to, by rozszerzyć swoje horyzonty czy poznać nowe techniki. Płacą kokosy za to, by nauczyć się robić prace takie, jak oni. To by może nawet było śmieszne, gdyby nie było żałosne.

Nie zapomnę sytuacji ze swojego życia. Po moich warsztatach photoshopowych jeden z kursantów zaczął wrzucać do netu prace, które wyglądały jota w jotę, jak moje. Kiedy zapytałem, dlaczego nie chce wypracować własnego stylu, odpowiedział, że najbardziej podoba mu się mój styl. 

Skapitulowałem.

Takie smutne refleksje naszły mnie podczas burzy i słuchania Swordfishtrombones starego dobrego Waitsa.  Nic się te dźwięki nie zestarzały. Wcześniej puszczałem jakąś nową metalową kapelę z Kanady, ale przy spadającym ciśnieniu i siąpiącym deszczu zwyczajnie zaczęła mnie wkurwiać.

I tak ze wszystkim. 

Najnowsze samochody wyglądają tak samo, przy słabym świetle nie odróżnisz nowego Audi od najnowszej Toyoty. 

Ciuchy? To samo. Małolaty płacą stówę za t-szirt, bo reszta klasy już taki ma i nie wypada odstawać od reszty. 

To pierdolnie, jak nic. 

Kwestia czasu.


down down down

sobota, 17 czerwca 2023

Warsztat


 

Sezon warsztatów fotograficznych uważam za otwarty. 

W poniedziałek 10 lipca spotykamy się w pięknie odrestaurowanym, zabytkowym pałacu w Pstrokoniach, 8 kilometrów od Zduńskiej Woli.

http://palac-pstrokonie.pl/

To idealne miejsce na odpoczynek od miejskiego zgiełku i skoncentrowanie się na twórczej pracy. Stylowe apartamenty, piękne meble, przestrzenne i jasne wnętrza, malowniczy park. Mam nadzieję, że wszystkie te elementy przysłużą się do stworzenia niezapomnianych kadrów i miłego spędzenia dnia.

Towarzyszyć nam będą dwie modelki - brunetka i blondynka, a celem warsztatów jest szeroko pojęta zmysłowość kobiety. Postaram się przekazać kursantom, jak współpracować z pozującą dziewczyną, w jaki sposób wykorzystać naturalne światło, jak posługiwać się rekwizytami, jakich błędów unikać.

Zawsze podkreślam, że zadaniem fotografa jest podkreślenie atutów modelki i umiejętne maskowanie jej mankamentów. Nie ma ludzi niefotogenicznych, są tylko nieporadni fotografowie. Od lat szukam kobiecego piękna, bywa że zaczepiam dziewczyny na ulicy albo proponuję sesje ekspedientkom w sklepach. Co ciekawe, wiele z nich się zgadza. To najczęściej amatorki, które przed obiektywem rozkwitają, zaskakując tą metamorfozą zarówno mnie, jak i same siebie. 

Robiłem zdjęcia blisko stu kobietom w różnym wieku, i żadna z nich nie wyszła z mojej pracowni zawiedziona efektami.

Fotografowanie półnagiej kobiety to sprawa bardzo intymna. Trzeba stworzyć odpowiedni nastrój, nie śpieszyć się, nawiązać bliską więź. Przypomina to trochę kameralny teatr, z jedną aktorką i fotografem w roli reżysera.

Bez fałszywej skromności mogę stwierdzić, że odmieniłem życie niejednej kobiety, robiąc jej zdjęcia. Rzecz w tym, że taka sensualna sesja to nie tylko zdjęcia, to rozmowa, wzajemne poznawanie się, budowanie zaufania i dobrej relacji. Dopiero wszystkie te elementy wpływają na to, że powstają dobre zdjęcia.