czwartek, 26 maja 2011
Folk
Pamiętam, jak wstawiłem to zdjęcie na onephoto. Po 40 minutach było na 1. miejscu topu, nawet nie zdążyło zlecieć z pierwszej strony. Po kilku dniach miało ponad sto ocen i komentarzy, co jak na tak mały, towarzyski portal, było nie lada wydarzeniem. Z moich starszych prac, to prawdziwy hicior. Było zdjęciem tygodnia na amerykańskim photo.necie, najstarszym i chyba największym portalu poświęconym fotografii. Nie obyło się oczywiście bez dyskusji, czy to jeszcze zdjęcie, czy już grafika komputerowa. Do takich głosów przyzwyczaiłem się już na naszych stronach.
Rzadko tytułuję prace, żeby nie narzucać nikomu interpretacji i pozwolić mu samemu dorobić własną historyjkę. W tym przypadku było inaczej. Siedziałem przed monitorem z zamiarem wstawienia zdjęcia na onephoto - wtedy mój ulubiony portal - i musiałem wymyślić tytuł. Chwilę główkowałem i bach! - Jest. Czekając na owoce...
Przeprowadziłem się wtedy z Sieradza nad morze. Poznawałem nową okolicę, dużo z Adą spacerowaliśmy. Obfotografowywałem wszystko, co mogło mi się przydać do montaży. Na jednej z przechadzek zrobiłem zdjęcie przepięknego, rozłożystego kasztanowca, który właśnie zakwitł. Drzewa zawsze mnie fascynowały. To moja fotograficzna obsesja, od kiedy pamiętam. Robiłem też dużo zdjęć Adzie. Była wtedy w długiej, czarnej sukience na ramiączkach, wyglądała trochę jak Ewa Demarczyk.
Po powrocie usiadłem do kompa, zrzuciłem zdjęcia z karty i zacząłem obrabiać kasztanowca. Zależało mi na tym, żeby stworzyć efekt podobny do starego dagerotypu. Rozmywałem, ściemniałem, rozjaśniałem, nakładałem kolejne tekstury, nie wspominając o tym, że całkowicie wyciąłem tło. W końcu drzewo nabrało wyrazu, ale brakowało anegdoty, czegoś, co stworzyłoby napięcie. Wstawiłem zdjęcie Ady, idącej z rozwianym włosem, i nagle praca nabrała życia. Nie wiedzieliśmy wtedy, że jest w ciąży, co - biorąc pod uwagę tytuł - nadaje całej historii wymiaru niemal magicznego.
"Czekając na owoce..." wisi już w kilku polskich domach. Znalazło się na okładce płyty z poezją śpiewaną, duży wydruk poleciał nawet do Mediolanu. Bardzo lubię tę pracę.
Długo się zastanawiałem, jaką płytę wybrać do zilustrowania tego tekstu. Idealne byłoby samotne drzewko na okładce, ale nic podobnego niestety nie znalazłem.
Skoro już była mowa o mojej przeprowadzce, to muszę dodać, że mieszkam teraz na wsi, 29 km od Łeby. Po prostu folk.
Polecam płytę kontrowersyjnych wieśniaków z byłej Jugosławii. Jak ktoś zna wcześniejszy Laibach, industrialny, może być zaskoczony. Moje zaskoczenie szybko przerodziło się w fascynację i najczystszy szacun. Kolesie porwali się na trudny temat - hymny narodowe. Wiem, co z hymnem potrafi zrobić Edyta Górniak, teraz też wiem, że Laibach to wielcy artyści, a ich międzynarodowa sława nie wzięła się znikąd. Poruszająca, przejmująca płyta, pełna emocji i po prostu pięknie zgranej i zaśpiewanej muzyki.
Laibach - Volk, 2006, 135 MB
01. Germania
02. America
03. Anglia
04. Rossiya
05. Francia
06. Italia
07. Espana
08. Yisra’el
09. Turkiye
10. Zhonghua
11. Nippon
12. Slovania
13. Vaticanae
14. NSK
Laibach - Volk [2006]
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
zaczytałam się
OdpowiedzUsuńlubię jak piszesz
a fotografia jest magiczna, nie dziwię się ze taka "sławna" :)
zaglądam Tu często i robię to z prawdziwą przyjemnością. To tylko mój czas na chwilę w świecie niezwykłych obrazów i muzyki jaką lubię. Ps. a teraz po raz nie wiem już który "odkrywam" Staind - "Break the cycle".
OdpowiedzUsuń