poniedziałek, 16 maja 2011

Błyszcząca bestia



Gdyby nie Grzybek, pewnie nie zajmowałbym się fotografią. Nie słuchałbym też pewnie takiej popierdolonej muzyki, jakiej teraz słucham.
Grzybka poznałem w wakacje po skończeniu podstawówki. Był rok starszy, zdał właśnie do drugiej klasy mechanika. Całe dnie spędzaliśmy nad Wartą. Opalaliśmy się, pływaliśmy, paliliśmy fajki.

Pierwszego września przeprowadziłem się z Mickiewicza - starego robotniczego osiedla przy "Sirze", zakładzie pracy moich rodziców - do nowego bloku. Dostaliśmy 4-pokojowe mieszkanie w wielkiej płycie. Nikt w rodzinie nie miał takiego metrażu. Tego samego dnia zacząłem naukę w plastyku. Grzybek mieszkał dwa bloki dalej. Wakacje spędzał u babki, w domku niedaleko rzeki, i chyba tylko dlatego się poznaliśmy. Kiedy zaczął się rok szkolny, zaczęliśmy się odwiedzać. Szybko się zaprzyjaźniliśmy. W jakimś sensie byliśmy na siebie skazani. Byłem najstarszym dzieckiem w klatce, Grzybek podobnie. Większość moich kumpli została na starym osiedlu. On nie miał zbyt wielu znajomych, był typem samotnika, który niechętnie nawiązuje nowe przyjaźnie. Czułem się wyróżniony, że poświęca mi tyle czasu, dzieli się swoimi fascynacjami i nie ma przed mną sekretów.

Od roku robił zdjęcia. Miał starego feda, ciemnię urządzał sobie w pokoju - wieszał ciemną zasłonę na oknie i zamykał się na klucz. Pokazał mi, jak się rozrabia kwasy i robi odbitki. Tak się złożyło, że jednym z przedmiotów w plastyku była fotografia, więc naukę zacząłem już niezupełnie zielony. Wkręciłem się, zaczęliśmy razem chodzić w plener, eksperymentować z filtrami, wielokrotnymi ekspozycjami i fotomontażami pod powiększalnikiem.

Cały czas towarzyszyła nam muzyka. To Grzybek pierwszy raz puścił mi Rush - "Moving Pictures". Lubił Marrilion, Metallicę, słuchał też jazzu i awangardy, np. Captaina Beefhearta.

Słuchając wczoraj "Shiny Beast (Bat Chain Puller)", siłą rzeczy pomyślałem o Grzybku, którego nie ma już wśród nas. Kilka lat temu powiesił się, po kolejnym ataku schizofrenii.

Dzień przed śmiercią przyszedł do mnie, usiadł bez słowa w fotelu i nalał sobie herbaty. Wypalił chyba z cztery papierosy, nie odzywając się ani razu. Wyglądał jak z krzyża zdjęty: podkrążone oczy, potargane włosy, ziemista cera. Rozglądał się nerwowo po pokoju, ale dalej nic nie mówił. W końcu nie wytrzymałem i spytałem, o co chodzi. Nie odpowiedział. Spojrzał tylko na mnie wzrokiem szaleńca i skulił się w sobie.
-Grzybek, no kurwa, co jest grane?! Dlaczego nic nie mówisz?
- Mów ciszej - wyszeptał.
- Dlaczego?
- Bo nagrywają.
- Co???
- Nagrywają. Słyszą każde nasze słowo, mają mikrofony w rogach pokoju.
- Co ty pierdolisz?

Jak się trochę uspokoił, opowiedział mi o wszystkim. O facecie, który wrzeszczy na niego w głowie, o tym, że trzy noce nie spał, bo nie mógł znieść tego, co słyszy. A głos nie milkł nawet na chwilę. Wyzywał go, szantażował, nakłaniał do samobójstwa.

Dla mnie to były klasyczne objawy schizofrenii. Powiedziałem mu o tym, oczywiście się nie zgodził. Radziłem, żeby szedł do lekarza, bo to choroba, a chorobę można leczyć. Nic nie odpowiedział. Wypalił jeszcze kilka fajek i poszedł do siebie.
Następnego dnia zadzwoniłem do niego. Odebrała matka.
- Dzień dobry, jest Mariusz?
- Nie ma.
- A gdzie jest?
- Na cmentarzu...

Powiesił się po południu, chwilę przed jej powrotem z pracy. Nie zostawił żadnego listu, wszystko wskazywało na to, że decyzja o samobójstwie była nagła i niezaplanowana. W wannie nalana woda na kąpiel, włączony komputer, a w kuchni pokrojony chleb na kanapki.
Mogę się tylko domyślać, że nie zniósł psychicznego napięcia i wybrał rozwiązanie, które - w jego mniemaniu - miało przerwać udrękę.
Za każdym razem, jak jestem w Sieradzu na cmentarzu, zaglądam na jego grób.

* * *



Captain Beefheart & His Magic Band - Shiny Beast (Bat Chain Puller) 1978, FLAC 315 Mb

Captain Beefheart - Shiny Beast

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz