niedziela, 19 lutego 2012

Off kurs


Photoshopa znam od ponad 15 lat. Z chęcią podzieliłbym się swoją wiedzą, ale okazuje się, że nie jest to wcale takie proste. Ponad rok temu zrodził się pomysł poprowadzenia kursu PS-a w Warszawie, na prestiżowej uczelni. Był napisany program, bardzo szczegółowy, obejmujący nie tylko obsługę programu, ale również historię sztuki, a nawet rozwój świadomości twórczej. Nie ma i nie było takiego programu w Europie, podejrzewam, że to inicjatywa nowatorska w skali światowej.

Uczelnia służyła lokum i sprzętem, ale chyba nie doceniała wagi zagadnienia, bo jakoś nie mogli się znaleźć chętni. Ciągle coś nie pasowało; a to terminy, a to koszt kursu, a to ilość godzin. Wydawało mi się, że szkole (i to takiej szkole, cenionej w całym kraju) powinno zależeć na rozwijaniu umiejętności swoich uczniów, tymczasem termin kursu ciągle się przesuwał, do - jak się okazało - nieokreślonego nigdy.

Niby nic prostszego: zainwestować parę tysięcy w reklamę w branżowych periodykach, wrzucić kilka płatnych banerów na portale fotograficzne, a chętni będą walić drzwiami i oknami. Koszty na pewno się zwrócą, bo cena kursu była dość wysoka.

Nie walili. Pomysł upadł, rozpłynął się w morzu innych spraw. Ale tak bywa, że włożona energia nie idzie na marne. Gdzieś po pół roku dostałem telefon w sprawie poprowadzenia szkolenia z PS-a. Też w Warszawie, też na prestiżowej uczelni. Wysłałem program szkolenia, swoje bio i czekałem, co się z tego urodzi. Szanse były duże, nawet większe niż poprzednio, bo projekt miał być częściowo finansowany z funduszy unijnych, a sami kursanci mieli wnieść symboliczną wręcz opłatę. Cena trzydniowego kursu była śmiesznie niska, dlatego wydawało mi się, że znalezienie chętnych nie powinno przysparzać żadnych problemów.

Nic bardziej mylnego! Byli zainteresowani, jak najbardziej, ale odchodzili z kwitkiem. W praniu wyszło, że kurs adresowany jest do małych i średnich przedsiębiorców. Od biedy znalazłoby się dziesięciu chętnych, niestety kolejna bariera - nie do przeskoczenia - skutecznie ich odstraszyła. Chodziło o to, że w szkoleniu mogą uczestniczyć tylko mieszkańcy Warszawy i okolic. W ten sposób unijne pieniądze, które można było kreatywnie wykorzystać, z pożytkiem dla głodnych wiedzy, mówiąc krótko - poszły się jebać.

Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że sam musiałem szukać zainteresowanych, a szkoła umieściła tylko ogłoszenie na swojej stronie (oczywiście udostępniała też lokum i komputery). Pisało do mnie wiele osób, byli nawet w stanie przyjechać z drugich końców Polski, niestety musiałem poinformować, że kursu nie będzie.

Zniechęcony tymi instytucjonalnymi bzdurami postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce i zorganizować na początek jakiś kameralny kurs, nawet u kogoś w domu. Odezwałem się do dziewczyny, która była wcześniej zainteresowana szkoleniem, czy w Poznaniu - gdzie mieszka - udałoby się skrzyknąć grupę 3-4 osób. Entuzjazm, zapał, czad... i gówno z tego wyszło. Byłem w stanie nawet dojechać te kilkaset kilometrów, niestety znowu zabrakło chętnych.

Nie wiem, może źle się za to zabieram, może nie czas jeszcze na to, żeby uczyć...

Pociesza mnie zawsze ta sama myśl - robić swoje, niezależnie od okoliczności.

* * *

Długo czekałem na nową płytę uwielbianej przeze mnie deathcore'owej kapeli Veil of Maya. Najpierw ukazał się singielek promujący krążek, a po paru dniach bach! - jest.

Technicznie na najwyższym poziomie. Dopieszczone produkcyjnie, perfekcyjnie zagrane, ale czegoś mi tutaj brakuje. Być może oczekiwałem kompozycyjnego majstersztyku, tymczasem mamy tu sprawdzone patenty, ale ograne już na dwóch poprzednich albumach. Zachwycony nie jestem, ale też i nie zawiedziony. Mniej więcej wiedziałem, czego się spodziewać, ale zawsze pozostaje pewien niedosyt. Z nowych elementów wychwyciłem ciekawe wykorzystanie klawiszy, poza tym reszta po staremu. Mimo wszystko to kawał solidnego napierniczania, na tyle oryginalny i mocny, że warto się nim podzielić.

Veil Of Maya - Eclipse (2012)
Veil of Maya - Eclipse