wtorek, 27 września 2011

Rook


Obrazy mają to do siebie, że zapadają w pamięć na długo. Nie bez kozery mówi się, że jeden obraz zastąpi tysiąc słów. Pamiętam wszystkie swoje prace i bez przechwałek powiem, że bezbłędnie rozpoznaję prace innych. Nawet takie, które widziałem dawno i tylko przez chwilę.

Czytając parę dni temu jakiegoś amerykańskiego bloga poświęconego rockowi alternatywnemu, trafiłem na zestawienie 30 najlepszych albumów 2008 roku. Stylistycznie była tam straszliwa mieszanka. Koleś, który ułożył tę listę, kierował się - jak pisał - własnymi upodobaniami. Płyty folkowe wygrywały w rankingu z punkowymi, choć nieraz dziwiłem się, co mu strzeliło do łba przy takim wyborze.

Moją uwagę przykuła okładka jednej z płyt, już nawet nie pamiętam, z którego miejsca. Postać z rozkrzyżowanymi ramionami, umiejscowioną centralnie w kadrze - obsiadły dziesiątki ptaków, na moje oko kruków. Mówię sobie: uuu, będzie pewnie niezły black metal. Zespół nazywał się Shearwater, a płyta - Rook. Nigdy wcześniej nie słyszałem tych nazw, ściągnąłem w ciemno.

Pierwsze wrażenie było kolosalne. Żaden tam black metal, bardziej postrockowe granie, proste, zbudowane na stopniowaniu napięcia i dynamice. Przedziwny wokalista, śpiewa falsetem, chociaż słychać w wielu momentach, że to świadome ograniczenie, wybór barwy i wysokości głosu do muzycznego tła.

Muza jest chropawa, nagrana bez zbędnych ozdobników. Cisza pomiędzy kolejnymi akordami fortepianu pięknie buduje klimat. Nasuwają się oczywiście przeróżne skojarzenia: a to Talk Talk ze swojego dojrzalszego okresu, a to The Tiger Lillies (przez ten falset), jednak krążek jest samoistną wartością, która hipnotyzuje od pierwszych do ostatnich dźwięków. Zajebiście przemyślana całość, narastająca z kawałka na kawałek, do przejmującego katharsis w moim ulubionym (już) utworze "The Snow Leopard".

Poszperałem w necie, żeby nadrobić zaległości w wiedzy. Shearwater to amerykański zespół, grający od prawie 10 lat. To nie są kolesie znikąd, ale doświadczeni muzycy, w tym też panna na basie. To chyba najlepsza ich płyta, w muzycznej encyklopedii Allmusic.com oceniona na 4,5 gwiazdki w skali pięciogwiazdkowej. Perkusista udziela się też w innych projektach, gra m.in. na nowych płytach legendarnego The Swans! Reasumując, sroce spod ogona nie wypadli.

Szczerze polecam, idealna płyta na melancholijne jesienne wieczory.
Tu link, żeby niepotrzebnie nie marnować czasu:

Rook (2008)

piątek, 9 września 2011

Niepamięć


Zdjęcia robi się po to, żeby uwiecznić jakąś szczególną chwilę lub miejsce - taka jest jedna z zalet fotografii. Dokumentuję życie swojej rodziny, jak chyba każdy posiadacz aparatu. Nie robię może tylu zdjęć albumowych, ile powinienem, bardziej skupiam się na materiałach do pracy.

Zauważyłem, że kilka miejsc, które uwieczniłem w swoim najbliższym otoczeniu, odeszło już w niebyt (ale nie w niepamięć). Zniknęła niskopienna wierzba płacząca, którą wielokrotnie używałem w swoich montażach. Rosła za płotem, na podwórku sąsiada, który któregoś dnia uznał nagle, że trzeba ją wyciąć. Nie wiem, jakie były powody, drzewko wyglądało na zdrowe. Trudno, istnieje już tylko w mojej pamięci i na zdjęciach.
Wczoraj zrobiłem kolejny montaż z jego udziałem.

Podobnie sprawa wygląda z dwoma drewnianymi pomostami, które wiele razy fotografowałem, o różnych porach dnia i roku. Pierwszy był w Izbicy, nad jeziorem Łebsko. Jest tam takie malownicze miejsce, raptem pół kilometra od wsi. Idziesz piaszczystą dróżką, po lewej stawiki rybne, po prawej młode brzózki, i nagle wychodzisz na wielką, otwartą przestrzeń koło przystani. Za każdym razem ten ogrom robi wrażenie. Nic, tylko woda, wysepki z szuwarami i niebo.

Rybacy, którzy cumują tam swoje łódki, postawili miniaturowy pomościk, który z roku na rok coraz bardziej się wykrzywiał, do tego stopnia, że niebezpiecznie było na nim stać w czasie wiatru.
Już go nie ma. Pojechałem tam kilka miesięcy temu i coś mi nie grało w krajobrazie. No tak, pomost zniknął...

Drugi z pomostów, większy, był niedaleko Łeby. Trzeba przejechać całe miasto i wjechać w las, na leśny parking. Po lewej stronie jest morze, Bałtyckie, po prawej jezioro, Sarbskie. Pojechaliśmy tam kiedyś w zimie, całą rodziną, z psem. Buli wszędzie musi być pierwszy. Wlazł na ten pomost i zjechał po roztopionym lodzie prościutko do wody. Szamotał się strasznie, nie dawał rady wdrapać się z powrotem, bo deski były śliskie. Wyciągnąłem go, nie bez problemów. W oczach miał najprawdziwszy strach.

Za każdym razem ten pomost wyglądał gorzej, woda pochłaniała coraz większy obszar, aż w końcu ktoś doszedł do wniosku, że stanowi zagrożenie i go rozebrał. Teraz widać tylko pod wodą resztki konstrukcji.

Z muzyką jest podobnie, płyty zostają, podczas gdy wykonawców już nie ma. Z sentymentalnych względów mógłbym wybrać Amy Winehouse, ale cały ten szum po jej śmierci mnie mierzi. Dlatego sięgnę po nieśmiertelnego Davisa. Ale nie żadne swingowe pitu-pitu, tylko zwariowaną, bluesowatą płytkę z udziałem Scofielda, którego bardzo lubię.

Miles Davis - Star People (1983)

Miles Davis - Star People 

czwartek, 1 września 2011

Finisz


Portale fotograficzne powinny doczekać się osobnej, obszernej monografii. Ich specyfika i różnorodność nie przestają mnie zadziwiać. Na jednym zdjęcie trafia do wyróżnionych na pierwszej stronie, na innym przemyka bez żadnego odzewu. To ma nawet swój urok, bo widzisz, jak różne są gusta i oczekiwania ludzi z różnych stron świata.

Żeby uzyskać miarodajną ocenę swojej pracy, najlepiej pokazywać gdzie to tylko możliwe. To upierdliwa i czasochłonna robota, ale jeśli zależy ci na tym, żeby praca nie przeszła niezauważona, warto poświęcić jej trochę czasu.

Zauważyłem pewną prawidłowość: jak tylko przestaję wstawiać zdjęcia na któryś z portali, zaraz przychodzi z nich jakaś propozycja. Może to myślenie magiczne, ale jak coś zdarza się kilka razy, to nie może być przypadek. Tak było jakiś czas temu z photo.netem, niedawno zdarzyło mi się to z plfoto (drugi raz zresztą).

Nie wiem, może zbyt dużą wagę przykładam do tych wirtualnych światów i zbyt wiele emocji w nie pakuję... Z drugiej strony, gdyby to była tylko zabawa, niegroźne hobby, mógłbym to zlewać. Ale staram się żyć z fotografii. Im więcej osób zobaczy to, co robię, tym większa szansa, że moja praca znajdzie nabywców.

Polskie galerie to osobny temat. Wymiksowałem się już chyba z wszystkich. Zaczynałem na onephoto, ale po zmianie właściciela ten portal zszedł całkiem na psy. Miałem krótki romansik z Obiektywnymi, ale ignorancja kilku niedzielnych pstrykaczy tak mnie w końcu zirytowała, że skasowałem wszystkie zdjęcia z mocnym postanowieniem, że nigdy tam nie wrócę.

Wróciłem, chyba po roku. Było miło, sympatycznie, przez jakieś dwa miesiące, potem śpiewka się powtórzyła. Znowu kasacja.

Voal. Fajny portal był, kameralny, artistiszny, dopóki nie zalała go fala analogowców znudzonych innymi galeriami (albo takich, których z tych portali wywalono z hukiem). Zrobiło się nudno do kwadratu.
Fotoferia? Śmiechu warta.

Na plfoto dobiłem do 500 zdjęć i zwinąłem manatki. Żenada jest, poziom spadł poniżej wszelkiego poziomu, wystarczy spojrzeć na zdjęcia z TOP-u. Raczej nie ma powrotu.

Na facebooku ktoś postawił pytanie: który z polskich portali foto cię najbardziej irytuje? Optuję za opcją: wszystkie są do dupy.

Moja przygoda z polskimi galeriami dobiegła do finiszu, ale na szczęście jest wiele zagranicznych, gdzie o chamstwo raczej trudno, zawiści się raczej nie doświadczy, a jeśli już ktoś wykaże się niewiedzą, potrafi przeprosić i odrobić lekcje.

Skoro finisz, to czas na finnish prog death metal. W oczekiwaniu na nową płytę Opeth, odkryłem fiński klon tej kapeli. Raczej nie naśladują Szwedów, idą tą samą drogą, z powodzeniem. Zespół nazywa się Ikuinen Kaamos, a wydana w zeszłym roku płyta zaskoczyła mnie do tego stopnia, że postanowiłem podzielić się nią z innymi.
Wydawało mi się, że Opeth nie ma konkurencji, ale byłem w błędzie.
Zresztą, posłuchaj:

Ikuinen Kaamos - Fall of Icons (2010), 320 kbps, 124 MB



Ikuinen Kaamos - Fall of Icons (2010)