poniedziałek, 20 czerwca 2011

Knoty


Współpracuję od paru lat z wrocławskim wydawnictwem specjalizującym się w kartkach pocztowych. Znaleźli moje prace w necie, na śmiesznym polskim portalu o nazwie Fotigo (nawet nie wiem, czy jeszcze istnieje). W ich propozycji wyjątkowe było to, że chcieli wypuścić na rynek kilka kartek z moimi zdjęciami, nie dość że w formacie 16x16cm, to jeszcze czarno-białych. Można jeszcze je kupić w EMPiK-ach, bo nakłady były sporawe, po kilkadziesiąt tysięcy sztuk. Niektóre wzory - jak to nazywają - zeszły na pniu i trzeba było robić dodruki, w co mi graj, bo idzie za tym dodatkowa kasa.

Właściciele, młode małżeństwo z dwójką małych dzieci, to przemili, inteligentni i otwarci ludzie. Miałem okazję ich poznać, kiedy przyjechali na wczasy w moje okolice. To spotkanie nie wpłynęło jakoś znacząco na naszą współpracę, powiedziałbym nawet, że sprawy zaczęły się układać jakby gorzej. Przestali zamawiać nowe rzeczy, sporadycznie odzywali się tylko w sprawach dodruków.

Jakiś czas temu Andrzej, szef wydawnictwa, rysownik (całkiem zdolny), napisał mi w mailu, że miałby dla mnie taką małą sugestię-prośbę. Zauroczony moim wydmowym cyklem ze szczudlarzami zaproponował, żebym na te ruchome piaski - zamiast postaci na szczudłach - wkleił młode pary.
- Mogą być nawet tyłem - dodał. - Tak będzie nawet lepiej, bo ludzie nie chcą rozpoznawać twarzy na zdjęciach.

Kartki pocztowe z nowożeńcami to żyła złota, schodzą jak świeże bułeczki. Problem w tym, że większość dostępnych wzorów to sztampa, a nawet szmira. Banał goni banał, zero inwencji, pomysły są najwyżej lekko zmieniane, a bywa, że i bezczelnie kradzione.

Nie powiem, spodobał mi się ten pomysł, tym bardziej, że widziałem już te kokosy ze sprzedaży. Rzuciłem wszystko i zasiadłem do pracy. W kilka dni zrobiłem około dziesięciu prac. Podekscytowany, wysłałem Andrzejowi miniaturki mailem.
Milczał przez dobry tydzień, aż się zastanawiałem, czy nie zadzwonić z pytaniem, czy odebrał wiadomość. Postanowiłem poczekać. Następnego dnia sprawdzam pocztę - jest odpowiedź. Z bijącym sercem otwieram maila i mina mi rzednie po każdym przeczytanym wyrazie.

- Słuchaj, zrobiliśmy zebranie redakcyjne - pisze w tym mniej więcej tonie. - Pokazałem te twoje projekty i doszliśmy wspólnie do wniosku, że niestety, ale są za smutne. Wyglądają bardziej jak zdjęcia rozwodowe, niż ślubne.

Nosz kurwa, krew mnie zalała. Zastosowałem się ściśle do jego sugestii, a tu mi wyjeżdża z takim gównem. Od razu zapał mi opadł. Trzymam te wszystkie prace nadal na dysku, szkoda mi mojego czasu i pracy. Niektóre pokazywałem na portalach w necie, aczkolwiek z oporami i raczej niechętnie.
U góry próbka rozwodowej fotografii mojego autorstwa.

* * *
Pisałem wczoraj, że muzycznie jestem znudzony i zniesmaczony nowościami, dzisiaj los mnie nagrodził. Odkryłem zespół The Book of Knots. Ściągnąłem płytkę z tego roku, zaintrygowany oszczędną okładką. Spodziewałem się blackowej młócki, tymczasem zawartość jest raczej rockowa, z tendencją ku awangardzie.

Mrocznie, apokaliptycznie, tajemniczo, ale słucha się tego z ciekawością. Kawałki są zróżnicowane, czasem pachną Davidem Bowie z okresu jego współpracy z Brianem Eno, gdzieś w tle pobrzmiewa Diamanda Galas, jeden z kawałków przypomina nawet Waitsa. Z tym, że nie ma mowy o ślepym naśladownictwie. Słychać, że to świadoma twórczość, nieco surowa, ale przejmująco świeża i na swój sposób oryginalna.

Poczytałem trochę w necie i wszystko stało się jasne. Knoty nie wzięli się znikąd, grali wcześniej w odjazdowym bandzie Sleepytime Gorilla Museum, i jak się uważniej przysłuchać, podobieństwa są. Naprawdę miła niespodzianka, na razie mam dwie płyty (tę i poprzednią - Traineater) i się zasłuchuję. Najnowsza jest chyba lepsza, tak brzmieniowo, jak i treściowo, ale obie dają radę. Zaraz poszukam najstarszej, pierwszej, a chyba nie będzie to łatwe, bo drugą dość długo namierzałem.

The Book of Knots - Garden Of Fainting Stars, 2011


Book of Knots - Garden

4 komentarze:

  1. przykro mi z powodu tych kartek ślubnych
    i dodam ze gydby ktoś chciał kupic ode mnie choć jedno marne zdjęcie to piałabym z zachwytu
    I tak jesteś dla mnie niedoscignionym Mistrzem
    ament!

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj tam, oj tam, są lepsi ode mnie, i większą kasę też pewnie zarabiają :)
    Wcale nie ukrywam, że chcę żyć z fotografii, póki co udaje się, nawet coraz lepiej, nie ma co narzekać. 3maj się!

    OdpowiedzUsuń
  3. jasne, nie będę płakał nad rozlanym mlekiem

    OdpowiedzUsuń