wtorek, 14 czerwca 2011

Typy chrypy


Dzisiaj kolejna z moich dziennikarskich wypocin, nieco zmodyfikowana na potrzeby netu.

Zachrypnięty głos może być oznaką zapalania gardła, ale i znakiem rozpoznawczym wokalisty. Wielu facetom przyniósł sławę.

Posiadaczem najbardziej znanej na świecie chrypy jest Louis Armstrong, fenomenalny, nieżyjący już trębacz. Choć nagrał kilkadziesiąt instrumentalnych albumów jazzowych, bardziej znany jest jako wykonawca piosenek. Jego szlagier What A Wonderful World kojarzą nawet ci, którzy na dźwięk trąbki zmieniają stację w radiu. Duety Armstronga z Ellą Fitzgerald, pierwszą damą jazzu, to już klasyka. Mimo ponad 50 lat od nagrania, te piosenki nadal brzmią rewelacyjnie, dostarczając wzruszeń kolejnym pokoleniom melomanów.

Alfabet
Ameryka dała światu jeszcze jednego „chrypola” - Toma Waitsa. Wielokrotnie porównywany był z Armstrongiem, ale nie dlatego, że gra na trąbce (bo nie gra), tylko ze względu na chrypę. Barwa jego głosu i sposób śpeiwania przypomina też bardzo Captaina Beefhearta, o którym pisałem wcześniej. Trudno wyczuć, na ile inspirował się jego dokonaniami, a na ile jest to zwykła zbieżność.

Od początku kariery Waits wzbudzał skrajne emocje, od zachwytu po pogardę. Krytycy czepiali się, że jego sposób śpiewania jest manieryczny, a głos nienaturalny. Jeden z nich napisał nawet: „Gdybym zjadł cały alfabet, wysrałbym pewnie lepsze teksty od Waitsa”.
Muzyk miał to głęboko gdzieś i konsekwentnie robił swoje. Udało mu się nagrać kilka niezapomnianych albumów, (Rain Dogs, Frank’s Wild Years), a w 1992 roku zdobył nagrodę Grammy za - średni moim zdaniem krążek - Bone Machine.

Waits znany jest ze swojego specyficznego humoru i niecodziennych skojarzeń. Twierdzi na przykład: „Musisz być cały czas w ruchu, bo jeszcze żaden pies nie obsikał jadącego samochodu”. Od lat stosuje się do tej zasady. Ciągle poszukuje nowych środków wyrazu; wykorzystuje zdezelowane instrumenty, zaprasza do studia bezdomnych, nagrywa dźwięki ulicy. Wszystko po to, by w swej muzyce dobrze oddać charakter miejskiego zgiełku. Paradoksalnie, mieszka wraz z żoną Kathleen Brennan, autorką wielu tekstów, na wsi. Wpływowy magazyn "Paste" umieścił to małżeństwo na 4. miejscu listy 100 najlepszych żyjących autorów piosenek.

Bard-emeryt
Leonard Cohen, posiadacz równie charakterystycznej chrypki, w Kanadzie, skąd pochodzi, jest otoczony kultem. Jego nowe tomiki poezji rozchodzą się jak świeże bułeczki, a płyty z dnia na dzień stają się bestsellerami.
Autor hitu Dance Me To The End of Love chyba wyśpiewał swoją przyszłość. W 2005 roku okazało się, że został bez grosza przy duszy. Jego była przyjaciółka, jednocześnie menadżer Kelley Lynch, sprzeniewierzyła 5 milionów dolarów z funduszu emerytalnego. Mimo że Cohen wygrał sprawę sądową, Lynch ignoruje wezwania zapłaty i nic nie wskazuje na to, że uda mu się odzyskać straconą kasę.

Kilka lat temu wszedł na ekrany film w reżyserii Liana Lunsona pt. I’m Your Man (tytuł jednej z płyt Cohena). Zawiera fragmenty dwóch koncertów z 2004 roku (Brighton i Sydney) poświęconych poecie. Piosenki Cohena wykonują zaproszeni goście, m.in. Nick Cave, Rufus Wainwright, Beth Orton, Jarvis Cocker i Antony. Absolutną sensacją jest duet Leonarda Cohena z U2 w utworze Tower of Song.
W filmie wykorzystano obszerne fragmenty wywiadu z artystą. Opowiada o czasach beatników, spotkaniach z prawdziwą Suzanne, bohaterką jednej ze swoich najsłynniejszych piosenek, buddyzmie, poezji, samotności.

"Nigdy nie czułem się dobrze w dżinsach, nigdy do mnie nie pasowały" – wyznaje.

Artysta ma liczne grono fanów w Polsce, do czego przyczynił się propagator jego twórczości, Maciej Zembaty. Album Cohena Dear Heather zawiera niespodziankę dla polskich fanów. W podziękowaniu za ich wierność, muzyk zadedykował im jedną ze swoich litografii, która dodawana była do każdej płyty kupionej w naszym kraju. To precedens na skalę światową.

Grabarz i lowelas
Rod Stewart, zanim zajął się śpiewaniem, był m.in. grabarzem. Jego kariera muzyczna przebiegała dosyć burzliwie. Podczas jednej z pierwszych tras koncertowych został deportowany z Hiszpanii do Anglii za… włóczęgostwo. Żył jak prawdziwy rockman, nie stroniąc od używek i o wiele młodszych od siebie kobiet. Jemu, w odróżnieniu od Cohena, dżinsy pasowały. Chrypka towarzyszyła mu od samego początku śpiewania. Dziś ma na karku prawie 70 lat i siedmioro dzieci. W ostatnich latach dostarczał co jakiś czas pożywki brukowcom, rozwodząc się z modelką Rachel Hunter. Niedawno został ojcem synka Alastaira, którego matką jest Penny Lancaster, kolejna młoda modelka.

Rozwód nadwerężył stan konta artysty, stąd zapewne jego pomysł, żeby rzucić się na zbiór znanych kawałków i przygotować ich własne wersje. To metoda sprawdzona przez niejednego wokalistę, który utknął w martwym punkcie. Steward nagrał zbiór coverów pt. „Still The Same... Great Rock Classics of Our Time”, reklamowany jako pierwsze rockowe dzieło artysty od ponad ośmiu lat. Sprawdziło się, album od razu wylądował na szczycie amerykańskiej listy przebojów i stał się takim samych hitem kasowym, jak trzy poprzednie zbiory The Great American Songbook, nagrane w latach 2002-2005. Na krążku znalazł się m.in. przebój Vana Morrisona Crazy Love oraz piosenka If Not For You Boba Dylana.

Koza
Ten ostatni też dysponuje niezłą chrypką, choć kiedy zaczynał, jego głos kojarzył się wielu raczej z beczącą kozą. Frank Zappa wielokrotnie szydził z maniery wokalnej Dylana, parodiując go na koncertach. Tymczasem Dylan nie krył, że zaczął śpiewać po to, by stać się sławnym i zarobić dużo kasy. Nie wiadomo, ile w tym artystycznej przekory, a ile prawdy, w każdym razie swój cel osiągnął. Aż trudno w to uwierzyć, ale karierę muzyczną zaczynał w 1962 roku. Nagrał do tej pory blisko 40 albumów studyjnych, z których najbardziej znane to choćby Highway 61 Revisited czy Blood on The Tracks.

Pod koniec lat 90. wydawało się, że kariera Dylana dobiega końca. Artysta zaskoczył wszystkich, nagrywając w 1997 roku pod okiem producenta Daniela Lanois rewelacyjny album pt. Time out of Mind. Potwierdził swoją klasę cztery lata później, wypuszczając na rynek rockandrollowe Love and Theft. W tak zwanym międzyczasie firmował kilka swoich bootlegów, jednak fani czekali na kolejną płytę studyjną. Doczekali się. Krążek Modern Times pokazuje, że można się starzeć z klasą. Dylan gra na większości instrumentów, a werwa go nie opuściła.

Poezje Dylana były inspiracją dla wielu pokoleń amerykańskich twórców, windując go na pozycję barda nr 1 USA. Jego teksty, także na tym krążku, świetnie łączą metafizykę z nieco ironicznym humorem. Kto wie, czy gdyby nie one, Dylan kiedykolwiek zrobiłby karierę ze swoim zachrypniętym, coraz bardziej łamiącym się głosem.


Poniżej do posłuchania jeden z moich ulubionych albumów Waitsa. Byłem na jego koncercie w Kongresowej, niezapomniane misterium. Gardło mnie bolało od ryczenia razem z nim, a ręce miałem opuchnięte od klaskania. Najlepszy koncert, na jakim byłem w życiu.

Tom Waits - Swordfishtrombones (1983), 72 MB
Tom Waits - Swordfishtrombones

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz