poniedziałek, 20 czerwca 2011
Beton
Fotograficznie miasto mnie przerasta. Nie wiem, co robić, czy skupić się na detalu, fotografować architekturę czy może ludzi. Mnogość różnorodnych bodźców rozprasza mnie i stresuje, dlatego najczęściej z miejskich wypadów przywożę co najwyżej parę dobrych zdjęć. Zdarza się, że coś przykuje moją uwagę i zainspiruje mnie od razu, ale rzadko tak bywa. Przyzwyczaiłem się do wiejskich plenerów, otwartej przestrzeni i samotnych drzewek na horyzoncie, pewnie dlatego tak trudno mi się przestawić w betonowej dżungli. Trochę to dziwne, zważywszy, że urodziłem się w mieście i spędziłem w nim większość życia.
Nie robię tzw. normalnych zdjęć, tylko od razu z myślą o wklejkach, stąd moje wymagania są specyficzne. Kiedyś nawet niespecjalnie zwracałem uwagę na światło, bo - mówiłem sobie - i tak podrasuję całość w photoshopie. Okazuje się, że nie wszystko da się uratować w kompie, zbytnia ingerencja odbija się na jakości, dlatego najlepiej mieć od razu dobry punkt wyjściowy. Teraz, jak kadruję krajobraz, ucinam całość nad samym horyzontem, bo i tak dokleję niebo z innego zdjęcia.
Ostatnio miałem całkiem udany fotograficznie wyjazd do Poznania. Pogoda była nieszczególna, na początku szaruga i lekka mżawka, ale później pokazało się ostre słońce, może niezbyt korzystne dla zdjęć, ale lepsze to niż niebo jak blacha i zero kontrastu. Przechodziliśmy przez jakiś placyk z fontanną i rzeźbami, niestety nie pamiętam przy jakiej ulicy. Przy fontannie była przedziwna betonowa konstrukcja, ni to chodnik, ni to wysepka. Obcykałem ją z różnych pozycji, pod światło, z boku, z wyższej i niższej perspektywy, bo byłem pewien, że coś z niej wycisnę. Powyżej jedna z próbek z udziałem tego betonu.
Oczywiście cały czas przy pracy towarzyszy mi muzyka. Coś ostatnio wybredny się zrobiłem, co ściągnę, to od razu kasuję, bo nic mi się nie podoba. Wracam do starych, sprawdzonych dźwięków, przekopuję pudełka z płytami, żeby odświeżyć coś, co lubię, a dawno nie słuchałem. Deathcorem chyba się nasyciłem, nowe produkcje nie wywołują u mnie już takiego podniecenia, jak jeszcze parę miesięcy temu. Wyszła niedawno nowa płyta The Black Dahlia Murder, spoko, ale bez szału.
Czekam na nowy Opeth, nie powiem, za każdym razem to jest wydarzenie, przynajmniej dla mnie. Tymczasem natrafiłem na bardzo zacną debiutancką płytkę młodych kolesi ze Stanów. Kapela nazywa się Allegaeon i gra - najprościej rzecz ujmując - melodyjny, techniczny death metal. Ale za to jak gra! Bębniarz precyzyjny jak cyborg, gitarzyści kreatywni, fajne riffy rzeźbią i, co najważniejsze, nie przesadzają z wirtuozerią. Produkcja klarowna, selektywna, dużo napierdalanki, ale i melodii. Dobrze się tego słucha, zespół cały czas daje do przodu, i o to chodzi. Jak na debiut (wcześniej wydali tylko EP-kę), to naprawdę dojrzała rzecz i dobrze wróży na przyszłość.
Allegaeon - Fragments of Form and Function (2010)
Allegaeon - Fragments of Form and Function
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz