sobota, 4 czerwca 2011
Duch Zappy
W telewizji Top Trendy, więc mogę spokojnie usiąść ze słuchawkami na uszach i poobrabiać zdjęcia. Chodzi mi po głowie cykl montaży muzycznych, z wykorzystaniem postaci muzyków lub instrumentów. Coś tam już kombinowałem, ale to ciągle za mało na konkretną serię.
Dzisiaj, słuchając Zappy, wymodziłem taki obrazek. Dół to betonowy murek z Poznania. Ten trębacz z prawej, a właściwie tubacz, to aktor polskiego Teatru Snów. Sfotografowałem go podczas plenerowego przedstawienia, razem ze szczudlarzami, których tak eksploatowałem przez ostanie miesiące. Mam jeszcze inne ujęcia tego kolesia, kilka z nich już wcześniej wykorzystałem - w czarno-białej pracy pt. Tercet.
Kombinowałem z tym murkiem na różne sposoby, wklejałem na niego zdjęcia dzieci, przedmiotów, a nawet zwierząt, ale ciągle coś było nie tak. Nie tworzyła się żadna historia, dopiero ten muzyk z tubą idealnie tam przypasował. Takie rzeczy czasami wychodzą, kiedy się zaburzy skalę przedmiotów (beton w rzeczywistości ma około dwóch metrów szerokości).
A propos Zappy, wydawało mi się, a nawet byłem pewny, że nie ma i nie będzie miał kontynuatorów. To najlepiej świadczy o jego wielkości. Zainspirował wielu muzyków, ale żaden z nich nie rozwinął twórczo jego pomysłów. Dweezil odcina kupony od popularności ojca, jeżdżąc po całym świecie z jego dawnym zespołem i odgrzewa kotlety dla naiwnych fanów, którym się wydaje, że ich idol nadal żyje. Trochę to niesmaczne, chociaż muzycznie zrobione na najwyższym poziomie i nawet miło się słucha.
Aż tu ostatnio, zupełnie przypadkiem, trafiłem na płytkę zespołu Mirthkon. No i kurde odnoszę wrażenie, jakby Frank Zappa reinkarnował w każdym z jego członków. Krążek "Vehicle", jedyny jak dotąd, nagrali dwa lata temu. Czyste szaleństwo! Skomplikowane harmonie, popierniczone kompozycje, a jednocześnie wszystko trzyma się kupy. Są i dęciaki, i przesterowana gitarka, a chórki jakby żywcem wyjęte z Zappy. Dużo humoru i chwytliwych melodyjek, ale nie prostackich, tylko naprawdę wysmakowanych. Najważniejsze, że nie jest to tępe naśladownictwo, ale świeża i oryginalna muza, o którą ostatnio coraz trudniej.
Jak się słucha tak dużo jak ja, rzadko zdarza się zaskoczenie, a jeszcze rzadziej fascynacja. Tymczasem kolesiom (i kolesiówie, bo jest tam jedna panna, grająca na saksie) udało się przyciągnąć moją uwagę, i to na dobre. Bardzo jestem ciekaw, co przygotują nowego. Póki co, wyczytałem na ich stronie (www.mirthkon.com), że na debiut czekali aż cztery lata. Pochodzą z Oakland w Kalifornii i właśnie przygotowują DVD. W 2006 wydali epkę "The Illusion of Joy", ale to się nie liczy.
Wehikuł to moje wielkie odkrycie. Naprawdę przenosi w czasie, do najlepszych lat i pomysłów Franka. Z tym, że nagrany jest grubo po jego śmierci. Jeśli chcesz posłuchać, pod zdjęciem okładki jest link.
Mirthkon - "Vehicle", 2009
Mirthkon - Vehicle
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz