czwartek, 7 lipca 2011

Stupor



Wydawało mi się, że wykorzystałem już wszystkich szczudlarzy, tymczasem - przeglądając zdjęcia na płytach - odkryłem jeszcze kilku. Tym sposobem cykl czarno-białych kwadratów z kolesiami w długich nogawkach zapewne się rozrośnie. Wrzucam teraz pierwszą z nowych prac, którą musiałem niestety robić dwa razy.

Czasem zapominam o tym, żeby zapisywać robotę w trakcie, a potem mam nauczkę. Siedziałem nad tym dobre pięć godzin, kiedy nagle na sekundkę zgasło światło. Oczywiście wyłączył się komputer i cała misterna konstrukcja odeszła w niebyt. Komputerowcy mówią: kto nie save'uje, ten potem żałuje.
Nie pierwszy raz mi się to zdarzyło, więc poprzeklinałem trochę i zasiadłem ponownie do pracy. Początkowo zrobiłem wersję kolorową, ale jakoś nie mogłem się do niej przekonać, więc przerobiłem na b-w. To logiczna kontynuacja serii, nie ma co wydziwiać.

Zdarza się, choć ostatnio coraz rzadziej, że jakaś płyta trafi mnie tak, że zastygam w prawdziwym stuporze i chłonę dźwięki jak gąbka. Coś mnie ostatnio wzięło na black metal. Dużo tego mam na dysku, zapas na dobre parę dni. Włączyłem Benighted in Sodom, które zacząłem kiedyś słuchać, ale coś mi przerwało i nie miałem później okazji wrócić do tej płyty. Tegoroczny krążek "Reverse Baptism" zaczyna się jak jakieś stare, niepublikowane nagranie The Cure. Gitarki z chorusami, bluesowy podział na sześć ósmych, duży pogłos, wolny, hipnotyzujący rytm - taki mniej więcej klimat. Kawałek powoli się zagęszcza, a trwa ponad 8 minut, więc ma czas. Wokal wchodzi dopiero w połowie (podobny patent jak u Cure'ów), i wtedy robi się naprawdę blackowo. Zostają chorusy, ale w sukurs przychodzą im przesterowane, brzęczące gitarki i kapitalny, jeżący włos na głowie wokal.

Oniemiałem. Podgłośniłem dźwięk w słuchawkach, podparłem brodę na dłoniach i na dobre 15 minut zniknąłem z tego świata. Co za płyta! Jak trochę doszedłem do siebie, zerknąłem do nieocenionej Encyklopedii Metalu, żeby zobaczyć, co to za goście. Amerykanie z Florydy, grają dopiero od 7 lat, ale wypuścili już kilkanaście płyt, w tym roku aż trzy, w tym jedną podwójną.

Rzadko się zdarza, żebym czytał teksty metalowych kapel, ale w tym przypadku zrobiłem wyjątek. Co mnie do tego skłoniło? W każdej recenzji kolesie cytowali fragmenty piosenek. Mój angielski nie jest najlepszy, ale na tyle dobry, że większość z nich zrozumiałem. Proste frazy, bez udziwnień, ale naładowane emocjami. Całkiem dobra poezja, poruszająca odwieczne tematy samotności, cierpienia, bólu, bez zbędnego patosu. W zestawieniu z tą hipnotyczną muzą robią naprawdę duże wrażenie.

Pracując nad zdjęciem, przesłuchałem ten album trzykrotnie. Ani przez chwilę się nie nudziłem.

Benighted in Sodom - "Reverse Baptism" 2011


Benighted in Sodom - Reverse Baptism

PS. Rzeczywiście chyba w jakiś stupor zapadłem. Nie doczytałem - Benighted in Sodom to nie kapela, a jeden człowiek, Matron Thorn. Koleś gra na wszystkich instrumentach, pisze teksty i śpiewa. O.

2 komentarze:

  1. No, niezłe brzmienie w tym Benighted, ale straszne monotonne. Nie zauważyłem nawet, jak gość przeszedł do drugiego utworu! Cały czas taka sama progresja akordów. Cała płyta to praktycznie półtora utworu. Trochę przypomina Fields of the Nephilim, hehehehe.

    Nie wiem czemu, ale przypomniała mi się taka stara kapela Magazine i album "Secondhand Daylight". Tylko, że tam z jednego utworu wystarczyłoby pomysłów na 3 płyty Benighted. Pewnie dlatego, że to jeden gość. I mówisz, że trzy płyty nagrał w jednym roku? Nie dziwota :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię monotonny trans, a taki tu jest. Może to kwestia nastroju, może koleś akurat z tym albumem wstrzelił się w moje oczekiwania? Słuchałem wcześniejszych płyt i najnowszej, to już nie to. A Magazine znam, ale nie wracam do niego, do ramota straszna :)

    OdpowiedzUsuń