poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Tańczące umarlaki


Wiele osób mówiło mi, że moje ostatnie prace kojarzą im się z muzyką Dead Can Dance. Coś w tym musi być, bo często słucham tego zespołu. Szkoda, że się rozpadł, ale może nie dało się już nic więcej wycisnąć z tej współpracy. Lisa Gerrard i Brendan Perry spotkali się we właściwym miejscu i czasie, a to co razem zrobili, już teraz moim zdaniem przeszło do kanonu muzyki.
Długo się zastanawiałem, które z nich wiedzie prym w tym duecie. Przez lata byłem niemal pewien, że ona, z tym swoim nieziemskim zawodzeniem i charyzmą, jednak obserwując ich osobne, solowe kariery, zmieniłem zdanie. To Perry był duszą Dead Can Dance, a Gerrard stanowiła tylko barwny ozdobnik.

Po rozpadzie Brendan Perry nagrał w sumie tylko dwa solowe albumy. Pierwszy, z 1996 roku, nazywa się "Eye of the Hunter" i jest po prostu kosmiczny! Poziomem nie odbiega od wspólnych nagrań, ale jest prostszy w formie od DCD, przez co chyba strawniejszy. Drugiego - "The Ark" (2010) jeszcze nie słyszałem, ale zaraz poszukam.
Lisa Gerrard nagrała do dzisiaj 8 albumów. Żadnego z nich nie jestem w stanie wysłuchać do końca :(
Nawet soundtrack do "Gladiatora" jest dla mnie nie do zniesienia.


Moja ulubiona płyta Dead Can Dance  to "Into the Labyrinth", choć ostatnio częściej włączam "Spiritchaser" z 1996 roku.
Ta muzyka ma w sobie coś hipnotycznego, ponadczasowego. Obie te płyty, choć nagrane w połowie lat 90., mogłyby śmiało powstać teraz. Nic się nie zestarzały.
Moim prywatnym kryterium wartości muzy jest choćby to, czy da się jej słuchać o różnych porach dnia i w różnych okolicznościach. Wydawało mi się, że DCD nie sprawdzi się w samochodzie, ale byłem w błędzie. Kiedy leci "The Carnival is over", zawsze podkręcam głośniej.

Dead Can Dance - "Into the Labyrinth" 1993



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz