Meshell Ndegeocello.
Co za dziwne nazwisko.
Amerykańska, ciemnoskóra basistka i wokalistka. Urodzona w Berlinie.
Pamiętam pierwszy kontakt z jej muzyką. Ponad 20 lat temu, sklep muzyczny w Pabianicach. Pisałem wtedy recenzje do lokalnej gazety. Płyty pożyczałem w ramach reklamy. Wchodzę do tego sklepu, a z głośników, dość głośno, leci energetyczne funky. Kapitalna produkcja, nigdy czegoś podobnego nie słyszałem.
Pytam sprzedawczyni, zaintrygowany i podekscytowany:
- Co to jest?
- Ndegeocello.
- Co?
- Ngedeocello - powtarza.
- Pokaż okładkę.
To była płyta "Peace Beyond Passion", druga w dorobku. Moim zdaniem najlepsza. Pierwsza, "Plantation Lullalbies", też jest świetna. Niestety, tylko te dwie są funkowe, energetyczne, potem się zaczął długi okres smęcenia, jakieś niedorobione duby, banalne balladki z gitarą akustyczną.
Byłem na jej koncercie we Wrocławiu, z Przemasem. Zrealizowałem wtedy jedno z muzycznych marzeń, żeby usłyszeć ją na żywo.
Czasem lepiej nie realizować marzeń, bo występ to była totalna porażka. Grała z jakimiś młodymi kolesiami, którzy do pięt jej nie dorastali, sama też nie była w najlepszej formie. Wyglądała na chorą. Wytrzymaliśmy dosłownie kilka kawałków, a potem poszliśmy zniesmaczeni i rozczarowani na piwo.
Sentyment do Ndegeocello nadal mam. Dzielę się ze znajomymi tymi pierwszymi płytami, czasem do nich wracam i słucham z przyjemnością.
Oto perełka, ostatni kawałek z drugiej płyty. Zainspirował mnie do skomponowania własnej piosenki, wkrótce premiera.
Pierwsze śliwki akurat tu nie robaczywki, z czasów, kiedy razem godzinami/dniami słuchaliśmy muziczki, w tym i Me'Shelle, pamiętam doskonale zachwyt nad jej płytami. Nie potępiam tak zdecydowanie jej późniejszych produkcji, podzielając jednak zdanie Darka co do wrocławskiego koncertu. Do tych dwu często wracam, jak i do odkrytych wspólnie w mniej więcej tym samym czasie staroci Stiny Nordenstam :)
OdpowiedzUsuńFajnie, że mi Stinę przypomniałeś, zaraz sobie coś wrzuce,
OdpowiedzUsuń