Kilka tygodni temu wpadła mi w oko na fejsie reklama wydawnictwa Kosmos Kosmos. Zachwalali nową, nieautoryzowaną (przez co nieco kontrowersyjną) biografię Toma Waitsa. Kliknąłem w link, zamówiłem, zapłaciłem i zapomniałem o sprawie. Minęły chyba z 3 tygodnie i nagle dostaję maila, że moja przesyłka jest już w drodze. Nawet się ucieszyłem, bo przez jakiś czas byłem przekonany, że dałem się oszukać, klikając w jakiś fejkowy link. Ale nie, wszystko w porządku. Zadzwonił kurier, za chwilę przyniósł przesyłkę. Pokwitowałem, rozpakowałem paczkę i od razu usiadłem do lektury.
Podoba mi się tłumaczenie Filipa Łobodzińskiego, bo jest płynne, ma swój rytm. Dobrze się to czyta, tym bardziej, że język jest współczesny, żywy i obrazowy. Czytając o rozwijającej się karierze Waitsa, po latach wróciłem do jego muzyki. Byłem kiedyś wielkim fanem, miałem wszystkie płyty, znałem je niemal na pamięć. Koncert w Kongresowej uważam za jeden z lepszych, na jakich byłem (Prince też był niezły).
Muza Waitsa jest tak emocjonalna, że nie da się jej słuchać zbyt długo. Potrzeba odmiany, ostudzenia emocji. Włączyłem sobie Massive Attack - 100th Window. Płyta nagrana 18 lat temu, a nadal od pierwszych dźwięków powala produkcją i klimatem. Wsiąkłem w te dźwięki od razu, a że często pracuję przy muzyce, zacząłem szukać wśród zdjęć inspiracji do stworzenia jakiejś nowej pracy. Współpracowałem kiedyś z Katią, uroczą sieradzanką. Mogę śmiało powiedzieć, że była jedną z moich muz, i chyba się o to nie pogniewa. Powyżej przykład prawdziwie dziewczęcego wdzięku Katii.
Album się skończył, przeskoczyłem płynnie do Heligoland. Znowu genialna produkcja, czyściutka, klarowna, nowoczesna i wytyczająca trendy. To pokaz kunsztu realizatora dźwięku, wyczucia przy wyborze wokalistów, smaku i klasy.
Co by tu dalej? No dobra, Mezzanine.
Już teraz wiem, który album Massive Attack jest najlepszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz