Jakieś 10 lat temu, kiedy zacząłem
poważnie myśleć o fotografii – jako sposobie na życie i źródle
utrzymania – początkowo skoncentrowałem się na tworzeniu i
sprzedawaniu wydruków. Zaczynałem od formatu 30x30 cm. Wydawał mi
się wtedy optymalny, również ze względu na sprzęt, którym
dysponowałem. Miałem wtedy Canona 300D. Jak teraz na to patrzę,
był to niemal amatorski sprzęt, a mimo wszystko udawało mi się z
niego wycisnąć na tyle dobre jakościowo pliki, że dało się z
nich wydrukować zdjęcie pół na pół metra, które technicznie
dawało radę.
Przed drukowaniem większego formatu
zawsze towarzyszył mi lekki stres, czy wszystko dobrze wyjdzie.
Kiedy przesiadłem się na Canona 450D, kupionego z kasy zarobionej
na kalendarzu dla poważnej, znanej w całym kraju firmy z Wrocławia,
od razu odczułem skok jakościowy. Oczywiście zaraz wybrałem się
z nowym aparatem na wydmy (teraz nie byłoby takie łatwe, bo
przeniosłem się z powrotem do Sieradza), żeby przetestować go w
naturze. Byłem w szoku, jak świetnie odwzorowuje najdrobniejsze
ziarenka piachu. Na takiej bazie mogłem tworzyć w nieskończoność.
Co najważniejsze, pozbyłem się obawy o jakościową stronę moich
prac w druku.
Z czasem zacząłem sprzedawać coraz
większe prace. Teraz optymalny format to według mnie 70x70cm, ale
poszło też wiele zdjęć metrowych. Ostatnio wysłałem
czarno-biały montaż tej wielkości (w ramie) do Szwajcarii.
Zdarzyło mi się parę razy udostępniać zdjęcia na okładki płyt.
Co ciekawe, więcej za granicę niż w Polsce. Jedna z moich prac
widnieje na pierwszej stronie nowej książki amerykańskiego pisarza
Paula Austera, wydanej we Włoszech.
Największa sprzedana praca miała 3 na
3 metry. Kobitka z Białegostoku zrobiła sobie kabinę prysznicową
z moim fotomontażem (poniżej). Byłem ciekaw, jak to rozwiąże technicznie i
czy przy takim powiększeniu (oryginał ma 50x50cm przy 300DPI), nie
wyjdzie kaszana. Okazało się, że robi się jakiś wydruk rastrowy
– coś podobnego do półprzezroczystych folii naklejanych na
szybach autobusów – i tej wielkości plik wyjściowy w zupełności
wystarczy.
Kilka z moich fotomontaży miało
znaleźć się na ekskluzywnych płytkach ceramicznych, ale niestety
nic z tego nie wyszło, bo nie mogłem dogadać się z ich
producentem w kwestiach finansowych. Nie robiłem jak dotąd moich
zdjęć ani na kubkach, ani na koszulkach. Co do tej drugiej opcji,
poważnie się zastanawiam, tym bardziej, że wiele osób mnie o to
pyta.
No i ostatnio – ciekawostka. Niektóre
kosmetyczki mają możliwość przenoszenia zdjęć na paznokcie.
Właściwie można zrobić wszystko, każde zdjęcie. Podobno jest tylko kilka takich zakładów w Polsce. Jeden z nich
mieści się w Sieradzu. U góry próbka dwóch prac: Eden i Moral
Backbone. A na dole próbka dźwiękowa mojej muzyczki, z gościnnym udziałem przyjaciół-sieradzaków, okraszonej czarno-białymi pracami mojego autorstwa: