środa, 5 grudnia 2012

Bez twarzy


Zbliża się koniec roku, chyba czas na podsumowania. Dla mnie był to rok zdecydowanie "wystawowy". Moje prace krążyły po Polsce, w sumie odbyło się sześć wystaw indywidualnych i trzy zbiorowe, w tym jedna zagraniczna. Dostałem dwie nagrody starosty słupskiego, zaliczyłem kilkanaście publikacji, w większości poza granicami Polski. Nie powinienem i nie mogę narzekać.

Za namową Mellera, który niedawno mnie odwiedził, przyjeżdżając z deszczowej Irlandii, wróciłem po dłuższej przerwie na plfoto, największy polski portal fotograficzny. Nie powiem, z sukcesem. Byłem polecanym autorem, chyba nawet dwukrotnie, miałem zdjęcie dnia, większość moich prac ląduje w topie.
Na zagranicznych portalach też nieźle sobie radzę. Chyba udało mi się w końcu wypracować wizualne esperanto, które trafia i przemawia do wielu osób, niezależnie od tego, w jakim rejonie Ziemi mieszkają.

Dostaję maile i prywatne wiadomości na Facebooku od ludzi z całego świata. Najbardziej rozczuliła mnie kobitka z Nowego Jorku, która tak zatraciła się podczas oglądania moich prac, że zapomniała iść do pracy.
Co do Facebooka, w ciągu półtora roku dorobiłem się prawie 4 tysięcy znajomych, głównie fanów moich montaży. Wiem, że to złudne, bo większości z nich nie znam, ale traktuję to jako formę promocji, która - muszę przyznać - przynosi namacalne efekty. Jutro, właśnie dzięki kontaktowi z FB, wysyłam dwa duże printy do Los Angeles.

Ze Stanów, a dokładnie z Encino w Teksasie, pochodzi zespół, którego płyta jest dla mnie najprzyjemniejszym tegorocznym zaskoczeniem. Chodzi o krążek "Autotheism" The Faceless. Jestem fanem dwóch poprzednich albumów tej grupy. Na nowe wydawnictwo musiałem czekać aż cztery lata. Byłem pełen obaw, bo ostatnio większość metalowych kapel zdecydowanie obniża loty. Albo odcinają kupony od popularności, wydając płyty podobne do swoich poprzedniczek, albo nie radzą sobie kompozycyjnie i koncepcyjnie, co kończy się tym, że nowych albumów zwyczajnie nie da się słuchać bez zażenowania.

Liderem i spiritus movens The Faceless jest Michael Keane, gitarzysta, kompozytor i producent, który przyczynił się też do popularności m.in. kapeli Veil of Maya. Nagrał z zespołem krążek kompletny. Dla kogoś, kto - podobnie jak ja, wychowany jest na ciężkim rockowym graniu - to sam miód, rarytas dla uszu.
Płyta zaczyna się bardzo zwodniczo kilkoma akordami fortepianu, które przechodzą płynnie w zagrywkę kwartetu smyczkowego, potem zaczyna się jazda. To koncept album, sama esencja metalu. Jest tu wszystko: wszystkie możliwe rodzaje darcia papy, instrumentalna wirtuozeria, elementy pastiszu, megaciężkie riffy, kapitalne partię bębnów. Keane'owi udało się na tym albumie podsumować całą historię metalu, od lat 70-tych do współczesności. Dla mnie to płyta roku, a może nawet kilku najbliższych lat. Absolutna rewelacja. Polecam, nie tylko miłośnikom łomotu.


The Faceless - "Autotheism" 2012
here

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz