Zrobiłem niedawno pewien eksperyment, wystawiłem tę pracę na sprzedaż w jednym, kolekcjonerskim egzemplarzu. Taki zabieg wpływa na cenę, wydruk jest tylko jeden, metr na metr, na srebrnym płótnie, potem oryginał zdjęcia trafia do kosza.
Wyceniłem tę pracę na niebagatelną sumkę 10 tysięcy funtów.
Oglądalność była duża, znacznie większa od mojej średniej, i to nie tylko za sprawą atrakcyjnej modelki, ale i kwoty.
Po trzech dniach anonimowy klient z Brazylii dodał "Ledę" do koszyka. Procedura zakupu jest podobna jak na allegro, miał tydzień na podjęcie decyzji. Czekałem z ekscytacją, jakiej dawno nie odczuwałem (magia pieniądza).
Nie kupił.
Wiadomo, rzeczy mają taką wartość, jaką im nadajemy. Tyle coś jest warte, ile ktoś jest w stanie za to zapłacić. Widocznie dla tego Brazylijczyka ta praca była tyle warta, skoro brał pod uwagę możliwość jej kupienia.
I bądź tu mądry.
Jedni mi mówią, że sprzedaję za tanio, inni się targują. W świecie fotografii rzeczy się mają podobnie jak w środowisku malarskim. Wystawy, nagrody, dorobek - to wszystko wpływa na cenę. Są artyści modni, którzy wykorzystują popyt na ich prace, windując ceny. Inni cenią się aż nadto. Sumy, jakie czasami widuję przy pracach młodych twórców, zbijają z nóg. I, co ciekawe, niektóre z tych prac się sprzedają.
Trzeba i robić swoje, i się cenić. I czasami robić przeceny, bo to towar, jak każdy inny, a wielu klientów można skusić obniżką, okazją, poczuciem wyjątkowej sytuacji.
Wiele prac rozdaję, wychodząc z założenia, że lepiej niech wiszą na czyjejś ścianie, zamiast kurzyć się u mnie w kącie.
Muzyczną oprawą tego posta zajmie się Marco Minnemann, genialny perkusista, który wydał niedawno solową płytę.